True Grit - oryginał lepszy

Data:

No i stało się. Nadspodziewanie moje oczekiwania na temat nowego filmu Coenów okazały się większe niż sam film. Co więcej stało się to z dwóch powodów, o których opowiem poniżej. Zanim jednak to uczynię, chciałbym tylko raz, a dobrze podkreślić, że film mi się generalnie podobał, ale jak to bywa z dzisiejszymi filmami - nie chce mi się go oglądać po raz kolejny. Przejdę może jednak do rzeczy.

Otóż pierwszym powodem, dla którego uważam, że True Grit jest filmem przereklamowanym jest to, że jego pierwowzór z 1969 z Johnem Waynem w roli głównej jest po prostu o wiele lepszy. Może niektórym przeszkadzać klasyczny już wydźwięk tego filmu, ale myślę, że jest o wiele bardziej nowatorski niż rdzennie klasyczne westerny z lat poprzednich takie jak Dyliżans czy Kto zabił Liberty Valance. W filmie Henryego Hathaway'a ukazano nam losy młodej dziewczyny szukającej zemsty na mordercy swojego ojca. To samo możemy zobaczyć w nowym filmie Coenów. Problem jednak polega na tym, że zobaczymy dokładnie to samo. Co więcej aktorka w nowym filmie jest po prostu gorsza i niekonsekwentna. W starej wersji jej chroniczna "filmowość" może być trudna do uwierzenia, ale pamiętajmy, że to właśnie tak ma działać kino (współczesne czy klasyczne), że my widzowie winniśmy w nim widzieć to, czym rzeczywistość nas nie uraczy. Coenowie pozbyli się też niezliczonej ilości wspaniałych wątków widocznych w oryginale, jak choćby przezabawną postać Chen Lee (domniemanego ojca Roostera). Takich wątków jest więcej i wszystkie one budują magię tego filmu. Kolejnym przykładem niech będą choćby nawet zaskakujące kreacje stworzone przez Roberta Duvalla i Dennisa Hoppera.

Drugi powód to już zupełnie inna para kaloszy, która nie przystoi braciom Coen - ten film jest gorszy od ich poprzedników. Nie da się ukryś, że To nie jest kraj dla starych ludzi był filmem bliskim westernom i jako taki był filmem świetnym (żeby nie powiedzieć doskonałym). Tutaj momentami wieje nudą. Możnaby to zwalić na fakt, że przed seansem miałem szansę obejrzeć pierwowzór, ale to z pewnością nie jest prawda. Spodziewałem się, że jesli Coenowie nakręcą wierny remake, to postarają się dopieścić to, co było dobre w wersji z Waynem. Oni zrobili zupełnie na odwrót. Wzięli ramy scenariusza, niewiele dołożyli własnej inwencji, a dzięki temu wyszedł im film ot fajny. Niech jako potwierdzenie posłuży prosty fakt, że po seansie jadąc do domu mieliśmy z moją dziewczyną ochotę oberzejrzeć pierwowzór i to choćby zaraz. Na zakończenie podkreślę raz jeszcze, że obie wersje podobały mi się, ale każda inaczej. Jeff Bridges ponownie potwierdził, jak dobrym aktorem jest, a i Matt Damon potwierdził coś zupełnie odwrotnego. W oczekiwaniu na nowy film Coenow ślę cichą prośbę do producentów, aby powstawało jak najwięcej TAKICH współczesnych westernów.