Poszukiwacze

Data:

Przyznam, że bardzo długo zwlekałem z seansem Poszukiwaczy. Z jednej strony chciałem sobie ich zaserwować w jakimś odpowiednim momencie, a z drugiej ot zapominałem ciągle o tym, że jest na liście do obejrzenia. Zresztą moja miłość do westernów rozgorzała ponownie jakiś rok temu po kilkuletniej przerwie, a to za sprawą innego filmu - The Great Silence z 1968 roku. Oba filmy dzieli jednak pewna granica, którą określa ilość makaronu. The Searchers jest więc westernem typowo amerykańskim, gdzie bohaterowie chadzają w kolorowych strojach, ich rewolwery nie są gigantyczne, a śmierć jest czysta i nierzeczywista. Co jednak tworzy ten film? Co sprawia, że ogląda się go tak świetnie? Pozwolę sobie odpowiedzieć wizualnie:

John Wayne tworzy tutaj bardzo ciekawą postać. Widzowie obeznani z jego filmami mogą się poczuć odrobinę zagubieni. Ot Wayne znany z ról nieskazitelnych obrońców prawa kreuje postać, która już od samego początku nie wydaje się być tym, do czego przyzwyczaił nas aktor. Przede wszystkim sugeruje się widzowi, że Ethan Edwards ma romans ze swoją szwagierką - żoną brata, z którymi bohater zamieszkuje w małej chatce wraz z kilkorgiem dzieci. Drugą sprawą jest nienawiść, którą Ethan żywi do Indian, która przybiera formę wręcz przesadną - dobrze widoczna w scenie, gdy bohater dowiaduje się, że przygarnięty przez małżeństwo chłopiec jest w jednej ósmej Indianinem. Mamy zatem postać ze skazami, która zostaje postawiona w tragicznej sytuacji - pogoń za grasującym w okolicy wrogo nastawionym plemieniem Indian okazuje się fortelem w/w, zmierzającym do wyprowadzenia w pole uzbrojonych mężczyzn i wymordowanie rodziny Edwardsa. Przy życiu pozostaje jedynie adoptowany chłopiec oraz dwie córki, które zostają porwane przez plemię. Swoisty hołd oddał George Lucas Poszukiwaczom w scenie, w które Luke odnajduje ciała zabitego wujostwa, która wydaje się bardzo podobna, jeśli nie identyczna jak w Gwiezdnych Wojnach. Zresztą takich hołdów jest więcej, ale o tym za chwilę. Ethan Edwards wyrusza wraz z chłopcem na trwającą ponad 5 lat wyprawę poszukiwawczą. To właśnie ta wyprawa jest głównym wątkiem filmu.

W sposób odrobinę inny niż w Dobrym, Złym i Brzydkim zaprezentowany jest nam krajobraz Stanów Zjednoczonych w czasach dzikiego zachodu. Jest to sposób charakterystyczny dla westernów rodem z USA - subtelny i jednocześnie banalny (nie mówię tutaj o antywesternach). Nie przeszkadza mu to jednak być epickim i zwyczajnie pięknym. Film przygotowuje nas powoli do finałowej sceny, w której zostaje zakończona trwająca lata wyprawa dwójki bohaterów. Jest to podróż odbywająca się również w ich umysłach, a kończy się ona jednym z najbardziej charakterystycznych i najczęściej powtarzanych ujęć w historii kina. John Wayne trzymający się za prawy łokieć, widziany poprzez futrynę drzwi, które zamykają się kończąc film. Niezliczona ilość filmów wykorzystała to ujęcie, a wystarczy wspomnieć tutaj choćby nawet Ojca Chrzestnego 1 i 2. Inne ujęcie oglądanej ze skał wioski Indian wykorzystał potem Lucas w nowej trylogii Gwiezdnych Wojen, gdy Anakin Skywalker obserwuje wioskę ludzi pustyni.

Czy film ten nie ma minusów? Ma aż nadto. Gra aktorska jest momentami arcysłaba, zachowanie bohaterów też pozostawia wiele do życzenia pod względem logicznym. Na szczęście rekompensują to piękne zdjęcia i potwornie wzruszające zakończenie.
Słowem podsumowania chciałem zachęcić każdego fana westernu do zapoznania się z tą pozycją. Pewnie jestem jednym z tych nieszczęśników, który tak późno obejrzał ten film, a większość z Was już go widziała. Nawet jeśli, to czemu nie obejrzeć go ponownie? To dzieło i należy je oglądać.

Mnie mimo wszystko zawiódł ten wysoko notowany w wielu amerykańskich zestawieniach tytuł. Owszem poprawny western, ale widziałem przedtem filmy Leone i Peckinpaha. To druga liga przy nich.

No wiem wlasnie. Do tego samego wniosku doszlismy z moja dziewczyna po seansie, ale potem zaczalem o nim myslec i zmienilem zdanie. Mam wrazenie, ze to dzielo, ktorego wartosc umyka nam, bo kontekst amerykanski tamtego okresu jest nam obcy.

Możliwe, że ten film tak naprawdę rozumieją i czują tylko amerykanie. Samą formą i aktorstwem nie przekonał mnie.

Co ciekawe, recenzja The Searchers pokazała się w tym samym czasie na Filmaster.com: http://pippin2010.filmaster.com/review/viewing-the-searchers-for-the-afi-project/

Hehehe, niezly zbieg okolicznosci.

Dodaj komentarz